Dla użytkownika mediów społecznościowych nieobcy jest gest przesunięcia kciukiem po ekranie w górę. Wykonuje się go wszakże co kilka sekund, scrollując Tiktoka czy też inny portal. Kto by pomyślał, że ta prosta czynność stanie się równoznaczna – mówiąc wprost – z degradacją mózgu.
Pamiętam doskonale moment, w którym Tiktok wchodził na rynek. Większość osób śmiała się z tej aplikacji i mówiła, że jest adresowana do dzieci i nie ma przyszłości. Rzeczywistość jednak okazała się drastycznie odmienna – ogromny sukces platformy szybko zainspirował inne media do wdrażania tiktokowych rozwiązań u siebie. W ten sposób na Instagramie królują Reelsy, a na YouTube Shorty. Inne platformy, jak np. Snapchat, również wdrożyły u siebie możliwość dodawania i oglądania krótkich filmików na wzór Tiktoka – owe treści dla uproszczenia wszystkie będę nazywać tiktokami, niezależnie od platformy, na której się pojawiają.
Gdzie tkwi problem?
Czym jednak tiktoki są? Mowa tu o krótkich, zazwyczaj kilkunastosekundowych filmikach o treści wszelkiej maści. Od memów, instruktaży, tańców, tutoriali makijażowych, przez prywatne refleksje, słodkie zwierzątka, aż po autorskie treści dźwiękowe czy plastyczne. Często towarzyszy im w tle jakaś popularna piosenka, a na ekranie dodatkowo wyświetla się zapis tekstu mówionego w filmiku lub wyjaśniającego jego przesłanie.
Skąd więc ten fenomen? Po części tkwi on w psychologii naszego mózgu. Ten organ, mimo zajmowania małej powierzchni ciała, konsumuje ogromne ilości energii. Ma więc naturalną skłonność do oszczędzania jej, kiedy tylko się da. Dlatego o wiele skuteczniej docierają do nas treści proste, krótkie, niewymagające, a dodatkowo przedstawione w formie zapisu video.
Dlaczego tiktoki nam szkodzą
Można by było pokusić się o pochopny wniosek, że to dobra informacja. Wszak treść dociera do nas szybko, dzięki czemu oszczędzamy czas. Rzeczywistość jednak nie lubi uproszczeń – życie jest zbyt zawiłe, by jego meandry zawrzeć w 15-sekundowym filmiku tanecznym. Poza tym, większość treści tworzona jest dla zyskania zasięgów, a to, co tworzone dla mas i algorytmów niekoniecznie niesie wartościowy przekaz. W tym miejscu warto dokonać autorefleksji – ile z tiktoków, które obejrzałem/am przez ostatnią godzinę korzystania z aplikacji, niosły realnie wartościową treść? Nawet jeśli jesteśmy w stanie wyodrębnić takich kilka, to przecież większości z przyswojonych treści w ogóle nie pamiętamy – a to już dużo o nich mówi.
Organizm ma ograniczone zasoby energii, które rozprasza na treści krótkie, obiektywnie nieistotne, szybkie i maksymalnie uproszczone. Kiedy przyzwyczaimy się do takiego stanu rzeczy, okradamy się z umiejętności skupienia na rzeczach dłuższych – może być to ciekawa lektura, wykład na studiach lub lekcja w szkole, klasyka kina, samotny spacer czy czas spędzony z rodziną na grach planszowych. Chapeau bas temu, kto po karmieniu się dzień w dzień tiktokami będzie w stanie w skupieniu przeczytać książkę na raz.
Smartfonoza naszego pokolenia
Smartfon, będący nośnikiem wszelkich popularnych treści, jest już narzędziem, bez którego nasze pokolenie nie wyobraża sobie życia. Badania dowodzą, że sama jego obecność podczas spotkania towarzyskiego rozprasza i sugeruje, że druga osoba nie jest zainteresowana dialogiem. Telefon stał się swego rodzaju domyślnym wypełniaczem czasu. Gdy zostaniemy na chwilę sami, bo np. przyjaciel poszedł do łazienki, co robimy? – sprawdzamy co w sieci. Bardzo często zaglądamy właśnie na Tiktoka i portale pokrewne.
Wracamy tu do zagadnienia efektu złotej rybki, który już zasygnalizowałam powyżej. Naszej uwagi jest coraz mniej, a wielkie koncerny o nią walczą. Widząc, że umiejętność skupienia się zanika, nie wychodzą z propozycjami wymagającymi, a upraszczają treści, by pozyskać nas na jak najdłużej dla siebie. Po co? Dla zysku oczywiście. Wyświetlanie nam reklam czy gromadzenie naszych danych osobowych to dla wielkich firm szansa na zarobek.
W świecie postępuje cyfrowa demencja. Treści mamy na wyciągnięcie ręki – a każdy wie, że mięsień nietrenowany obumiera. W środowisku naukowym można usłyszeć już diagnozy, że media infantylizują umysły naszego pokolenia. Ze smutkiem zgadzam się z tym spostrzeżeniem. Sama karmiąc się tiktokami widzę, jak druzgocąco wpływa to na moją umiejętność skupienia się na czymś ambitniejszym, a zarazem jak trudno odciąć się od mediów oferujących tak ładne, proste i przyjemne treści.
Jest diagnoza – gdzie szukać lekarstwa?
Co zatem robić? – to trudne pytanie samo ciśnie się na usta. Na pewno ważna jest samodyscyplina, bo bez niej ograniczenie treści jest trudne – nawet gdy wiemy, że tiktoki są dla nas niczym trucizna. Uważam, że dobry posunięciem jest zainstalowanie sobie aplikacji, która wyświetla w telefonie licznik, pokazujący ile używaliśmy aplikacji danego dnia. Widząc świecący się na czerwono prostokącik pokazujący 2 godziny na Tiktoku łatwiej odłożyć telefon na bok. Dodatkowo warto wyznaczać sobie konkretne cele – np. w każdym miesiącu przeczytać jedną książkę. Brzmi jak mało, ale trzymanie się takiego zobowiązania będzie miało realny wpływ na poprawę naszego życia.
Skuteczne jest również odinstalowanie aplikacji, których de facto nie potrzebujemy. Zdjęcia z Instagrama można równie dobrze oglądać na komputerze – a pokusa zaglądania będzie mniejsza. Kiedy jednak już korzystamy, warto używać technik algorytmów na swoją korzyść. Jeśli spośród dziesiątek tiktoków co jakiś czas pojawiają się rzeczywiście ciekawe – warto je (i tylko je) polajkować i obejrzeć kilkakrotnie – system podpowiadania powinien dostosować się do naszych preferencji. To samo działa przy pomijaniu filmików – jeśli widzimy, że dany typ tiktoków wzbudza u nas smutek lub kompleksy – należy je pomijać jak najszybciej.
źródła:
https://www.youtube.com/watch?v=wGK4JPvRmeE;
https://www.youtube.com/watch?v=QNx-NqxTxtY.