Często mówi się o spadku wskaźników dotyczących uczestnictwa młodych Polaków w kulcie religijnym, a kolejne badania i analizy coraz dobitniej pokazują, że nie mówimy trendzie przejściowym. Wiele osób mogło jednak długo nie wiedzieć na czym w praktyce polega owa zmiana, żeby nie powiedzieć – rewolucja. Odpowiedź na to pytanie – zresztą nie pierwsza – przyszła teraz z Krakowa.
W pierwszej połowie stycznia poznaliśmy dane ze stolicy Piastów i Jagiellonów. Okazało się, że rok 2021 był kolejnym – po 2020 – w którym pod Wawelem więcej par zdecydowało się zarejestrować swój związek w Urzędzie Stanu Cywilnego niż złożyć przysięgę przed ołtarzem. I choć można mówić, że takie proporcje to konsekwencja pandemicznego zatrzymania życia społecznego, to jednak podobne dane – tyle, że z innych miejsc – napływały jeszcze przed felernym marcem roku 2020.
Już w roku 2018 media informowały, że po raz pierwszy w jednym z polskich województw ilość ślubów kościelnych (a ściślej mówiąc: konkordatowych, a więc wyznaniowych niosących konsekwencje także w prawie cywilnym) względem sumy wszystkich rejestrowanych związków spadła poniżej 50 proc. Wtedy bowiem – dane dotyczyły roku 2017 – zaledwie 47,7 proc. par z województwa zachodniopomorskiego zdecydowało się przysięgać sobie w kościele, a nie urzędzie.
Ów trend z czasem rozlał się na kolejne części kraju i choć także w tym przypadku widać, że wschód oraz południe Polski pozostają bardziej tradycyjne i religijne, to jednak latem roku 2021 portal „Kuriera Lubelskiego” informował, że i w stolicy regionu proporcja w tej kwestii wynosi „pół na pół”.
Wiele osób – także duchownych – wskazuje, że winę za taką zmianę statystyk ponosi pandemia. Rzeczywiście trudności w zorganizowaniu wesela marzeń z udziałem nawet kilkuset gości mogły skłonić część młodych ludzi do przełożenia na później ślubu kościelnego oraz następującej po nim hucznej ceremonii. W żaden sposób nie dowodzi to jednak braku galopującego odwrotu od Kościoła. Przeciwnie. To potwierdzenie zmian dotyczących religijności i ich namacalny wymiar.
Nie mamy oczywiście pełnowymiarowych statystyk dotyczących postaw osób, które zawarły związek cywilny czekając ze ślubem kościelnym na „lepsze czasy”, jednak w oparciu o inne badania (np. raport KAI) możemy założyć, że sytuacja, w której młodzi ludzie rejestrują swoją relację w urzędzie jedynie w celach ekonomicznych (np. uzyskanie lepszych warunków kredytu na zakup lokum) jednocześnie czekając ze wspólnym zamieszkiwaniem do czasu złożenia przysięgi przed ołtarzem należy raczej do rzadkości. Słowem: dla wielu ludzi cywilna uroczystość w urzędzie i religijna uroczystość w kościele nie różnią się zbyt mocno lub nawet nie różnią się w ogóle, a wydarzenie sakralne dokonane z opóźnieniem nie wniesie istotnej zmiany w codzienności.
Oznacza to, że mimo iż ciągle spora grupa Polaków zawiera śluby w kościele, a bardzo wielu młodych deklaruje, że nie wyobraża sobie zawarcia małżeństwa w innym miejscu jak tylko w świątyni, to w praktyce – pod wpływem okoliczności zewnętrznych, jak chociażby pandemiczne obostrzenia – część osób kapituluje i porzuca wartości, które w warstwie retorycznej co do zasady wyznaje. W ten sposób ślub w kościele, który – zgodnie z Nauczaniem Kościoła – oznacza zaproszenie samego Pana Boga do relacji łączącej małżonków, w sytuacji zawierania go „w lepszych czasach” i życia niczym mąż z żoną jeszcze przed jego zaistnieniem, staje się powoli li tylko ceremonią dla rodziny, zaś mury świątyni służą co najwyżej jako dekoracja wyższej klasy niż ściany USC.
Czy jednak taka zmiana to coś złego? Wiele osób – szczególnie dystansujących się od katolicyzmu – może odpowiedzieć, że nie. Inni – w tym autor niniejszego tekstu – patrząc przez pryzmat własnej wiary ocenią ów trend negatywnie. Warto jednak zauważyć, że owa rewolucja ma również charakter cywilizacyjny i może być omawiana z punktu widzenia interesu społecznego.
Składanie przysięgi w kościele różni się bowiem od teoretycznie podobnej deklaracji składanej w murach Urzędu Stanu Cywilnego. Odmienność wynika z innego podejścia do natury małżeństwa. W Kościele jest ono bowiem absolutnie i całkowicie nierozerwalne, czego nie można powiedzieć o związku cywilnym. To niejako już na starcie „ustawia” sytuację. Oczywiście nie ma co ukrywać, że podczas trwającej obecnej pandemii rozwodów rozpadają się także małżeństwa zawarte w świątyni, jednak nie da się przy tym nie dostrzec zasadniczej różnicy między przyrzekaniem komuś miłości, wierności i uczciwości aż do śmierci z sytuacją zawierania związku dopuszczającego rozejście się stron (a tak jest w prawie cywilnym).
Rosnąca popularność drugiego modelu oznacza, że coraz mniej osób składa „drugiej połówce” przysięgę, której nie można odwołać, co rzecz jasna nie zapewnia parze automatycznego sukcesu, ale bez wątpienia wiąże się z podjęciem odpowiedzialności wyższego rzędu i niejako wymusza podjęcie głębszej refleksji nad własnym życiem. Zanik takich postaw może niepokoić, a owa obawa nie ma szczególnego związku z czyimś podejściem do religii. Państwo i naród opierają się bowiem na rodzinach i im są one trwalsze, tym lepiej. Lepiej dla państwa i narodu, ale także lepiej dla tworzących go osób, ze szczególnym uwzględnieniem dzieci – pokoleń, które w przyszłości przejmą kraj od osób obecnie go kształtujących.
Michał Wałach