Netflixowy serial „The Crown” ponownie rozgrzewa serca fanów produkcji. Od kilku tygodni platforma udostępnia bowiem kolejną odsłonę opowieści o życiu brytyjskiej monarchii, ze szczególnym uwzględniłem osoby samej Elżbiety II. Tym razem jednak, jeszcze silniej niż w poprzednich sezonach, w oczy rzuca nam się konflikt pokoleń i zmiany mentalnościowe. Czy więc to właśnie dobre naszkicowanie owych różnic powoduje, że „The Crown” stanowi serial wyjątkowy i wręcz kultowy? A może jest coś więcej?
Najnowszy sezon serialu „The Crown” przenosi nas (poza retrospekcjami) do wczesnych lat 90. XX wieku. Elżbieta II jest więc już wówczas osobą w wieku emerytalnym. Cały czas jednak pozostaje energiczna i zainteresowana losem kraju oraz monarchii. Wiemy, że taka była do swoich ostatnich chwil. W serialu przychodzi jednak także czas na pewne podsumowania, które królowa czyni w jednym z odcinków – wbrew sugestiom własnej matki. Co więcej: poniekąd przeprasza naród!
Okazało się bowiem, że wartości wyznawane przez Elżbietę oraz jej męża księcia Filipa nie znajdują zrozumienia wśród jej dzieci oraz wielu osób z otoczenia. Lub inaczej: generalnie zasady są znane i zrozumiałe, ale traktowane niczym obiekt muzealny lub niedościgniony wzór. Dotyczy to przede wszystkim moralności, ze szczególnym uwzględnieniem wierności małżeńskiej.
Serial w kilku momentach pokazuje nam dobitnie, że z młodym (a w zasadzie nie tyle młodym, co młodszym) pokoleniem członków brytyjskiej rodziny królewskiej nie jest zbyt dobrze. Zauważa to w jednej ze scen chociażby premier John Major – minister w rządzie, a potem następca Żelaznej Damy Margaret Thatcher. Polityk uczestnicząc w jednym z wydarzeń organizowanych przez rodzinę królewską ze smutkiem mówi do swojej żony, że zainteresowani głównie zabawą młodsi Windsorowie nie są dla narodu wzorem do naśladowania, a monarchini nie w pełni odnajduje się w zmieniającej się rzeczywistości.
Oczywiście nie mamy pewności czy taka scena, a zarazem refleksja premiera Majora, istotnie miała miejsce. Wiele osób zauważa bowiem, że nowy sezon serialu ma mniej wspólnego z realiami historycznymi niż wcześniejsze odcinki. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy „The Crown” celnie dostrzegli procesy dotykające potomków Elżbiety II. Czy jednak serialowy John Major miał rację mówiąc o oderwaniu królowej od świata? A może przeciwnie: lider Partii Konserwatywnej mylił się i to monarchini tak naprawdę rozumie co jest ważne, a cały świat skupia się na błahostkach lub wręcz zmierza w złą stronę?
O ile bowiem sama Elżbieta II i jej pokolenie – co przyznaje w serialowej rozmowie z jednym z duchownych – traktowali rodzinę i małżeństwo jako świętość, o tyle jej dzieci mają zupełnie inne podejście. I rzeczywiście serial wyraźnie pokazuje nam to, co znamy z historii młodszych członków rodziny królewskiej: zdrady i romanse, skandale i afery oraz odmienne poczucie obowiązku od tego prezentowanego przez starsze pokolenie.
Tym samym „The Crown” w kolejnym, najnowszym sezonie pozostaje serialem zarówno o zmianach jak i o przemijaniu. Przemijaniu nie tylko tego, co przemijało zawsze – życia ludzkiego, co widzimy po starzeniu się bohaterów – ale także przemijaniu dawnego świata wartości i ideałów. To twórcy serialu oddali doskonale. W jakim bowiem innym obrazie znanym nam z kin oraz platform udostępniających produkcje filmowe znajdziemy głównego bohatera, który wieczorem klęka, by się modlić?
Oczywiście nie brak takich osób i w Polsce i w wielu innych narodach świata. Ale nikt tej prawdy nie pokazuje. Ludzie w serialach i filmach mogą się zabijać i wielokrotnie zdradzać, mogą kraść i oddawać się przedziwnym dewiacjom, ale o tym mówi się śmiało – i nie zawsze krytycznie. Tymczasem modlitwa stała się formą tematu tabu. Czymś, co większość producentów ignoruje, chce ukryć lub o pokazaniu czego w swoich produkcjach… zapomina. I jest to bez dwóch zdań znak czasów, znak współczesności.
Tym samym producenci „The Crown” pokazując czynność znaną i wykonywaną przez miliony ludzi na świecie, o której inne seriale i filmy głucho milczą, niezwykle celnie pokazują zmiany dotykające społeczeństwa zachodnie. Zmiany dotykające postrzegania dobra i zła przez potomków Elżbiety II oraz coraz większe rzesze jej poddanych i obywateli innych państw Europy, ale także wybiórczą niekompetencje twórców współczesnego kina oraz postawy tych, którzy o modlitwie zapominają.
Bez dwóch zdań jednak w serialu można dostrzec nie tylko wątek przemijania, ale także nutę ponadczasowości i trwałości – o czym wprost przypomina Elżbiecie II jej matka, krytycznie oceniająca pomysł dokonania swoistych publicznych przeprosin za postawę młodszych Windsorów. Mówi bowiem, że osoba-funkcja monarchy stanowi jedyny element ustroju brytyjskiego państwa zanurzony w ponadczasowości, transcendencji, sferze wyższej, duchowej, Bożej. W czasach postępującej laicyzacji i powszechnego w świecie lewicowego oraz liberalnego oczekiwania dalszego obdzierania życia publicznego ze sfery sacrum taka prawda brzmi niczym głos z innej epoki. Tymczasem władza królewska – o czym wielu filozofów wolałoby zapomnieć – zawiera w sobie właśnie takie, wyższe umocowanie, co w warunkach angielskiego protestantyzmu ma i tak płytszy wymiar niż chociażby w tradycyjnych monarchiach katolickich.
Tak pogłębiony obraz serialowej Elżbiety II zarysowany przez producentów „The Crown” przypomina nam więc, że choć sama osoba królowej, tak jak i każdy inny człowiek na świecie, przeminie (co wydarzyło się wczesną jesienią roku 2022), to instytucja władzy monarszej oraz stojące za nią wartości nie starzeją się i nie ulegają korozji, a prawdy nie zmieni fakt, że rośnie liczba ludzi sprzeniewierzających się ideałom. Są bowiem zanurzone w tym co wieczne i nieprzemijające – choć w warunkach brytyjskich katoliccy tradycjonaliści zauważają uzurpatorski charakter władzy Windsorów oraz heretycki charakter wspólnoty wyznaniowej, której przewodzi władca. Mimo takich problematycznych spraw ostatecznie jednak twórcy produkcji wysyłają współczesnemu światu subtelny sygnał, że to nie serialowa królowa nie przystaje do świata – jak mówił w jednej ze wspomnianych scen premier Major – ale to świat zagubił się i zatracił poczucie tego, co naprawdę ważne. I być może właśnie taka niewypowiedziana wprost sugestia będąca głęboką i trafną diagnozą choroby toczącej współczesną Europę, stoi za sukcesem serialu „The Crown”.
Michał Wałach
Fot.:Netflix Polska/YouTube