Od kilku lat w internetowym języku młodzieży funkcjonuje nowe słowo: incel. Choć na pozór problem brzmi trywialnie, to jednak przedstawiciele tej grupy kilkukrotnie dopuścili się w USA przemocy, w tym zbrodni. Skąd w ogóle wzięło się to zjawisko, na czym polega incelizm i czy należy o nim mówić wyłącznie w kontekście zagrożenia, pomijając genezę problemu?
Incel to wyraz pochodzący od angielskojęzycznego „involuntarily celibate” oznaczającego osobę żyjącą w celibacie mimo własnej woli. Mówiąc bardziej przystępnym językiem chodzi o człowieka – głównie młodego mężczyznę – który nie utrzymuje seksualnych relacji z przedstawicielką płci przeciwnej, choć chciałby zmiany tej sytuacji.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że już samo określenie wskazuje nam poniekąd na genezę zjawiska: wszak nie jest przecież niczym nowym w świecie, że części ludzi nie udaje się znaleźć „drugiej połówki”, nie wstępuje w związek małżeński i do końca swoich dni żyje samemu, również w sensie płciowym. Nigdy jednak fakt seksualnej abstynencji nie determinował tożsamości i poczucia własnej wartości w takim stopniu jak obecnie. Tymczasem w grupie inceli z samego tylko faktu braku relacji intymnych występują bardzo nasilone problemy emocjonalne – choć przecież jest to tylko jedna z wielu ludzkich aktywności i jej brak w żaden sposób nie stanowi o byciu kimś gorszym. Nie da się jednak w tym kontekście nie zauważyć, że zaistnienie zjawiska incelizmu zbiega się z postępującą seksualizacją społeczeństw zachodnich: nawiązania do relacji płciowych i pewnych form zmysłowości są wręcz standardem w filmach, serialach czy reklamach. Patrząc na współczesny świat przesycony tym, co jeszcze niedawno skrywano traktując jako sprawę absolutnie prywatną i niedopuszczalną do publicznego eksponowania, osoba pozostająca na uboczu tej rzeczywistości w sposób naturalny czuje się wykluczona, zaś prezentowanie seksualności jako najważniejszej przestrzeni ludzkiej samorealizacji i spełnienia rodzi wśród ludzi z grupy inceli poczucie bycia kimś mniej wartościowym.
Nie bez wpływu na występowanie takich postaw – dotyczących w olbrzymiej większości mężczyzn – pozostaje także pomijanie w debacie publicznej kwestii męskich problemów emocjonalnych oraz absurdalny i nieuzasadniony, ale realny fakt społecznego wymagania od panów „udowadniania” swojej męskości. O ile bowiem – jak zauważa chociażby Szymon Pękala z YouTubowego kanału Wojna Idei – kobietą się jest, dziewczynka staje się nią po przekroczeniu pewnego wieku, o tyle mężczyzną (w sensie społecznym) trzeba się stać poprzez określone czyny, a wymóg jakiejś inicjacji dotyczy wielu kultur. Gdy mówimy o odwadze, mądrości, odpowiedzialności za bliskich, czy innych klasycznych cechach rycerskich – wszystko jest w porządku. Gorzej, gdy ów dowód zostaje sprowadzony do kwestii seksualnych, a właśnie tak się obecnie często dzieje.
Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że wraz z seksualizacją kolejnych obszarów życia społecznego ludzie – paradoksalnie – tracą zainteresowanie seksualnością oraz szeroko rozumianymi relacjami z płcią przeciwną. Badania pokazują jednoznacznie, że obecnie ludzie uprawiają mniej seksu niż jeszcze kilka dekad temu. Wynika to m.in. z faktu coraz rzadszego oraz późniejszego zawierania związków małżeńskich czemu – wbrew powszechnemu mniemaniu – nie towarzyszy wzrost liczby par żyjących „na kocią łapę” w ilości odpowiadającej niegdysiejszej skali stałych związków. Rośnie bowiem w społeczeństwach liczba osób mieszkających bez „drugiej połówki”: 60 proc. Amerykanów przed 35. rokiem życia mieszka bez współmałżonka lub partnera, zaś w Polsce blisko 45 proc. osób między 25 a 34 rokiem życia mieszka z rodzicami. Ponadto wyraźnie spada liczba ludzi chodzących na randki.
Zarówno dane dotyczące mniejszego zainteresowania seksualnością jak i fakt przedmiotowego traktowania kobiet przez grupę inceli (o czym niżej) łączyć można z masowym obcowaniem z pornografią, która z jednej strony w sposób prymitywny zaspokaja pewne instynkty chwilowo odciągając od nich uwagę, z drugiej – całkowicie rujnuje relacje międzyludzkie. Jakby jednak tego było mało, uprzedmiotowieniu drugiego człowieka sprzyja także przeniesienie coraz większej części ludzkich aktywności – w tym poznawania nowych osób – do przestrzeni wirtualnej. Tymczasem próbując nawiązać znajomość poprzez przeznaczone do tego celu serwisy internetowe cechy takie jak urok osobisty czy poczucie humoru niemal całkowicie tracą na znaczeniu kosztem nadmiernego skupiania uwagi na atrakcyjności fizycznej, co zmniejsza szanse chociażby na najzwyklejszą rozmowę osób obdarzonych licznymi pozytywnymi przymiotami, ale gorzej wypadających na fotografiach. Słowem: dany mężczyzna „w realu” miałyby szansę jakoś się wykazać i zyskać zainteresowanie płci przeciwnej, ale „w wirtualu” nie będzie dane mu nawet się przedstawić.
Co jednak istotne, incele nie tylko czują się źle z powodu swojego stanu – co byłoby zresztą po części zrozumiałe i nie stanowiło niczego nowego: stojąca za ich frustracją samotność w żadnej epoce nie była dla ludzi stanem pożądanym. Oni idą jednak dalej: szukają winnych swojej sytuacji poza samymi sobą i dostrzegają ich w kobietach traktowanych zbiorczo jako uosobienie wszelkiego zła (w „języku” inceli kobieta atrakcyjna, ale niezainteresowana nimi to „Stacy”, zaś „Becky” to anty-męska feministka) oraz tych mężczyznach, którym udało się zbudować relację z płcią przeciwną („Chad”).
Dodatkowo incele – zamiast dostrzegać swoje charakterologiczne słabości utrudniające znalezienie „drugiej połówki” i próbować nad nimi pracować (ze świadomością, że nikt nie jest i nigdy nie będzie idealny) – przykładają nadmierną wagę do własnej (ich zdaniem) nieatrakcyjności fizycznej, przeceniając przy tym swój niezwykły (w ich opinii) intelekt. Dochodzą w tej sposób do refleksji, zgodnie z którą kobiety interesują się wyłącznie mężczyznami przystojnymi i bogatymi, pomijając cechy związane chociażby z inteligencją – choć w rzeczywistości taki punkt widzenia prezentują właśnie oni sami. Zamiast jednak dostrzec płytkość własnej perspektywy, za puste uważają kobiety, co rodzi pogardę wobec płci pięknej. Owa niechęć, wręcz nienawiść, stanowi integralną część incelizmu i przybiera bardzo radykalne, a niekiedy nawet brutalne formy pozornie nieprzystające do ich często wrażliwej natury.
Tworząc internetowe społeczności incele znajdują w sieci podobnych sobie, co tylko pogarsza ich kondycję. Zaczynają bowiem wzajemnie nakręcać się w bezrozumnej wrogości wobec kobiet połączonej z przedziwną formą obsesyjnego uwielbienia. Z jednej strony uważają kobiety za nadające się wyłącznie do seksu i rodzenia dzieci, z drugiej sami nie dopuszczają do siebie możliwości dostrzeżenia w kobiecie kogoś więcej niż wyłącznie partnera w relacji cielesnej. Zarazem twierdzą, że kobiety poprzez możliwość odmowy kontaktu płciowego kontrolują mężczyzn oraz że to kobiety powinny być kontrolowane przez nich samych, gdyż źle korzystają ze swojego prawa do decydowania. Chcą jednocześnie seksu przedmałżeńskiego jak i karania za taki czyn. Oburza ich (realne jak i nierzeczywiste) wyuzdanie kobiet, a zarazem wypowiadają się o płci przeciwnej w sposób skrajnie przedmiotowy, wulgarny – wręcz obleśny – i bardzo często w kontekście seksualnym. Niektórzy przedstawiciele środowiska w swoich chorych nużeniach wyrażają nawet zrozumienie lub akceptację dla gwałtów jako rzekomo „uzasadnionej” reakcji na czyjeś wykluczenie z utrzymywania kontaktów płciowych, a bywa, że poklask tej sieciowej społeczności skierowany jest także do mężczyzn, którzy motywowani incelizmem dopuścili się zbrodni.
To wszystko powoduje, że choć geneza zjawiska związana jest z procesami społecznymi, na które incele nie mają większego wpływu, to absolutnie nie sposób mówić o nich wyłącznie jako o biednych ofiarach systemu, gdyż część z nich z premedytacją prezentuje poglądy nastawione na krzywdzenie innych. Owszem, współczesna kultura oczekuje od ludzi aktywności seksualnej – i to często bez powiązania jej nie tylko z małżeństwem, ale nawet jakimikolwiek emocjami – co przy jednoczesnym spadku zainteresowania ludzi tą sferą życia rodzi ostry konflikt najbardziej bolesny dla osób mniej przebojowych oraz gorzej „sprzedających się” w mediach społecznościowych. Nic jednak nie tłumaczy i nie może tłumaczyć skrajnie patologicznej odpowiedzi na często autentyczne bolączki. Uprzedmiotowienie kobiet, obsceniczne wypowiedzi oraz aprobata dla gwałtów a nawet morderstw są całkowicie niedopuszczalne i muszą być stanowczo piętnowane, w tym karane prawnie. Nie wyklucza to jednak niesienia pomocy grupie inceli. Nie chodzi jednak w żadnym wypadku o „pomoc” jakiej sami oczekują. Spaczone rozumienie relacji czy wręcz wykluczanie trwałych związków i sprowadzanie drugiej osoby jedynie do roli przedmiotu zaspokajającego fizjologiczne potrzeby wymaga poważnego potraktowania przez terapeutów, a nie realizacji. Niestety istnienie internetowych społeczności grupujących takich ludzi nie sprzyja wychodzeniu z ciemnej i zarazem ślepej uliczki mentalnej. Tymczasem w części przypadków rozwiązanie problemu z relacjami wymaga przede wszystkim woli, szczerej chęci zmiany. Z tym bywa jednak kiepsko, mimo że bez uzdrowienia spojrzenia na kobiety o żadnym nawiązaniu więzi – a więc spełnieniu marzeń tych mężczyzn z czasów sprzed stania się zadeklarowanymi wrogami kobiet – nie będzie mowy.
Michał Wałach