Wojna jest rzeczą ludzi młodych. Bo choć wywołującymi ją politykami oraz dowodzącymi w trakcie konfliktów generałami i wyższymi oficerami są zwykle osoby dojrzałe, to na pierwszą linię frontu trafiają najczęściej nastolatkowie, a czasem nawet osoby jeszcze młodsze – i ten stan rzeczy nie zmienia się mimo upływu wieków. Podobnie było i w powstaniu warszawskim. Czy jednak naprawdę jest to powód do zachwytu?
Zwykle zachwycamy się odwagą i patriotyzmem młodych ludzi uczestniczących w walkach za Ojczyznę. W istocie nie jest to jednak rzecz pozytywna, a tragiczna. Każda wojna to bowiem śmierć, tragedia i niejednokrotnie trwałe blizny na psychice. Tymczasem w powstaniu warszawskim uczestniczyły osoby naprawdę młode, niekiedy wręcz dzieci.
I to na masową skalę. Szacuje się, że w powstaniu walczyło nawet do 9 tys. młodych osób –blisko 6 tys. z nich było w wieku od 10 do 17 lat, a niemal 3 tys. miało lat 18. Dość dobrze ich masowe zaangażowanie ukazuje także liczba jeńców – osób wziętych do niewoli przez niemieckiego okupanta. W tym gronie miało znajdować się 2,5 tys. dziewcząt oraz 1,1 tys. chłopców w wieku od 11 do 18 lat. Po upadku powstania wszyscy oni trafiali do niemieckich obozów jenieckich. Wielu z nich już nie wróciło z powodu fatalnych warunków: brudu, głodu, chorób zakaźnych.
Młodzi ludzie, zwykle z doświadczeniem w harcerstwie, służyli w powstaniu na rozmaite sposoby. Roznosili listy i rozkazy, opiekowali się rannymi, wznosili barykady, gasili pożary, obrzucali butelkami z benzyną w niemieckie czołgi. Starsi walczyli. Wielu zginęło.
Czy wobec tak tragicznego losu młodych powstańców możemy popadać w zachwyt? Udzielając odpowiedzi na to pytanie należy zwrócić uwagę na sytuację, o jakiej mówimy. A latem i jesienią roku 1944 wojna trwała już 5 lat. 5 długich lat, w trakcie których Polacy odebrali od Niemców jasną lekcję, jednoznaczny przekaz: zamordujemy Was. Prędzej czy później, pistoletem, głodem, panoszącymi się chorobami zakaźnymi, pracą ponad ludzkie siły, cyklonem B, ale i tak zamordujemy. To tylko kwestia czasu.
Mając na uwadze takie okoliczności udział młodych ludzi w powstaniu nabiera innego znaczenia. Polacy, niezależnie od wieku, wiedzieli, że ich sytuacja jest tragiczna, a wybór ograniczony. Momentami można było odnieść wrażenie, że sprowadzał się do śmierci w walce lub śmierci z kaprysu Niemca.
Oczywiście można powiedzieć, że latem roku 1944 klęska III Rzeszy była kwestią czasu, jednak nikt nie mógł mieć jeszcze absolutnej pewności, że hitlerowski reżim upadnie w ciągu kilku miesięcy. To właśnie dlatego wielu młodych ludzi zdecydowało się wziąć udział w walce. Walczyć i – choć wiązało się to z realnym ryzykiem śmierci – mieć nadzieję na wolność. Tragiczny to wybór, tragiczna perspektywa, ale wojna jest właśnie tragiczna.
Ktoś jednak słusznie zauważy: można było czekać. Wszak nie wszyscy ginęli i wielu doczekało końca wojny. To prawda. Nie jesteśmy jednak obiektywni. Żyjemy w innych realiach i wiemy jak i kiedy skończyła się wojna. Polacy początkiem sierpnia roku 1944 takiej wiedzy nie posiadali. Wiedzieli natomiast, że niemiecki okupant planuje zorganizować w ich stolicy, w naszej stolicy, obronę przed Sowietami. Oznaczało to jedno: ciężkie walki, zniszczenie miasta i śmierć tysięcy ludzi.
Tym samym choć sam udział młodych ludzi w walce uznać należy za tragiczny, to jest to po prostu część większej całości, fragment tragedii Polski, jaka rozgrywała się począwszy od roku 1939. A za ów dramat młodzieży obwiniać można i trzeba w pierwszym szeregu tych, którzy ów dramat sprowadzili na polski naród – w tym na polską młodzież. Obwiniać należy Niemcy i Związek Sowiecki. Bez ich umowy z 23 sierpnia roku 1939 nie byłoby okazji do budującego heroizmu, ale też tragedii powstania warszawskiego. Nie było także wielu innych dramatów, cierpień, morderstw: rzezi wołyńskiej, zbrodni katyńskiej, operacji AB i komór gazowych. To Berlin i Moskwa ponoszą za to wspólną odpowiedzialność, zaś młodzi Polacy w sierpniu i wrześniu roku 1944 reagowali tak, jak dyktowało im serce. I mimo że często nie jest to najlepszy doradca, to jednak skoro czuli, że koniecznym jest walczyć, to walczyli. I ponosili tego konsekwencje, choć być może nawet nie myśleli o tym idąc w bój.
Michał Wałach